Medytacja – co daje i jak zacząć?

medytacja-co-daje

W niedawnych Cudownościach opowiadałam o tym, że to serial Netfliksa nauczył mnie medytacji i sprawił, że na dobre stała się moim narzędziem do ogarniania codzienności. Po co sięgnęłam po medytację? Długo się przed nią wzbraniałam. Miałam wrażenie, że temat jest przehajpowany, a praktyki kojarzyły mi się z czymś zbyt patetycznym i odklejonym. Dlaczego jednak zdecydowałam się zacząć, jak wyglądały początki i co dała mi medytacja – o tym w dzisiejszym wpisie. Nie zabraknie też tipów na to, by przeskoczyć problemy, które mogą się pojawić.  Zapraszam!

 


Pssst, wolisz słuchać niż czytać?

Sprawdź mój podcast!
chociazby-podcast-minimalizm-pngChociażby Podcast – minimalizm, rozwój, self care

Podcast o minimalizmie, rozwoju i dbaniu o siebie

Słuchaj na Spotify, Apple Podcasts i Spreakerze


 

Oczekiwania

 

Zaczynając przygodę z medytacją, warto określić, czego się od niej oczekuje. Kiedy nastawiałam się, że po pierwszej praktyce wyleczę bezsenność i nerwicę, to odpuszczałam szybciej niż zaczęłam i wszystko to wydawało się bez sensu.

Oczekiwania powinny być realne. Trzeba zdać sobie sprawę, że mimo że każda praktyka coś daje, to prawdziwie imponujące efekty pojawiają się z czasem. Medytacja może zmienić życie, wyleczyć z bezsenności, nauczyć się panować nad swoimi emocjami, odnaleźć w sobie spokój i pewność siebie w niewiarygodnych pokładach. Ale nie wydarzy się to od razu i nie warto tego oczekiwać, bo tylko się zawiedziemy.

Nie jest też tak, że pierwsza, druga czy piąta praktyka medytacji nic Wam nie da. Z pewnością uspokoi i zrelaksuje, a przede wszystkim pozwoli zderzyć się z niesamowitym uczuciem bycia niezależnym od swoich myśli. Brzmi szarlatańsko, ale to po prostu tak działa!

Moje oczekiwania wobec medytacji były następujące:

  • uspokojenie gonitwy myśli
  • poprawienie jakości snu i samodzielne zasypianie (z nawracającą bezsennością borykam się od 5 lat)
  • większa kontrola nad emocjami

Czy zostały spełnione?

 

JESZCZE JAK!

 

Mimo że już po pierwszej praktyce coś poczułam – bo było to wrażenie, które określiłabym prysznicem mózgu, to na pierwsze duże efekty trochę poczekałam. Niemniej każda praktyka pomagała. Odświeżała umysł, uspokajała, pozwalała nabrać dystansu do sytuacji. Szczególnie to ostatnie okazało się niezwykle pomocne, w związku z czym medytacja szybko stała się moim nawykiem w reakcji na stresujące wydarzenia w życiu.

Z dnia na dzień uczyłam się odrywać od przytłaczających sytuacji – chociaż na minutę. Ale najciekawsze było odkrycie w tym nowego oblicza dystansu – nie tylko do sytuacji, do realności, ale przede wszystkim do własnych myśli.

 

Dystans do myśli

 

Coś niesamowitego. Dystans do myśli wykształcał się trochę jak mięsień, nabierając siły z miesiąca na miesiąc. Zanim zaczęłam medytować, często w psychologicznym dyskursie nadziewałam się na tekst „Nie jesteś swoimi myślami” – ale to nic mi nie mówiło. Ten zwrot wydawał mi się pusty, nic niewnoszący. Dopiero medytacja pozwoliła mi zrozumieć, jak gigantyczną moc ma to stwierdzenie. Zrozumiałam, że tysiące myśli przewalających mi się w głowie to efekt buzujących bodźców, a ja jestem w stanie wybierać te myśli, którymi chcę się otaczać. Z innych mogę rezygnować. Nie dać się w nie wciągnąć, puścić je wolno, pozwolić przyjść i przeminąć.

Znasz pewnie to uczucie zawstydzenia albo wyrzutów sumienia, że Twoja odruchowa reakcja w myślach była właśnie taka, a nie inna. Niegodna. Że nie ucieszyłeś się z awansu koleżanki, że nie chce Ci się dzwonić do rodziny albo że coś świńskiego przyszło Ci do głowy. Jeżeli każdą taką myśl przyjmujesz jako Twoje Prawdziwe Ja, to znaczy, że jesteś więźniem tego, co akurat w tej głowie Ci się sklei. A sklejają się rzeczy przeróżne, bo podświadomość lubi podrzucić nam schemat uchwycony w filmie czy wywołać bezmyślną iskierkę zawiści. Możesz takiej myśli dać odpłynąć… i nigdy nie stanie się Tobą – czyli tym, jak postępujesz w rzeczywistości.

Jeśli teraz wywracasz oczami, czując jakbyś czytał szurski artykuł pt. Otwórzcie oczy na 5G! czy inny New Age, to wcale się nie dziwię – dopóki nie medytowałam, też byłoby to dla mnie jakąś chorą jazdą 😀 Jednak dogłębne zrozumienie zwrotu Nie jesteś swoimi myślami zmienia właściwie wszystko. Gdyby nie medytacja, nigdy bym go chyba nie załapała. I nie poczuła tej wolności płynącej z poczucia prawdziwej kontroli nad sobą.

 

co-daje-medytacja-blog

 

Spokojne miejsce w głowie

 

Medytacja sprawia, że masz w mózgu to ciche, spokojne miejsce, do którego możesz wracać. Nie musisz uciekać, zajmować głowy czymś innym, by uwolnić się od stresu i gonitwy myśli. Masz tę cichą, spokojną, przyjemną przestrzeń w głowie, możesz w niej zamknąć się na klucz i uspokoić. Poważnie. Nie sposób opisać to dosadniej. To po prostu miejsce w głowie, w którym odpoczywasz. Ale tak naprawdę odpoczywasz! Odpoczynek, który daje medytacja, jest nieporównywalny do żadnego innego. Kiedyś po praktyce poczułam, że to właściwie jest jedyna forma odpoczynku, która spełnia swoje zadanie – sprawia, że jestem prawdziwie wypoczęta. Jak gdybym zresetowała kompa do ustawień fabrycznych.

Odpoczynek, podczas którego nie boisz się o to, jak wypadniesz jutro na spotkaniu, czy nie powiedziałeś czegoś nie tak, co zjesz na obiad i czy wystarczy Ci do wypłaty. Nie ma tam tego. Medytacja okazała się niebywale skutecznym narzędziem do radzenia sobie z overthinkingiem. A tym samym pozwoliła mi SPAĆ.

 

Jak medytować? 

 

A właściwie – jak robiłam to ja.

Kładłam dłonie na podbrzuszu, oddychałam spokojnie przeponą i skupiałam się tylko na oddechu. Wyobrażałam sobie, że leżę na  piaszczystej plaży i nad sobą mam błękitne niebo. Jeśli przychodziła do mnie jakaś myśl, gdy tylko orientowałam się, że dałam się jej ponieść, puszczałam ją i wracałam do swojego miejsca. Myśli traktowałam jak czarne chmury, które odganiam na moim niebieskim niebie. Nawet po kilku miesiącach regularnych praktyk wciąż te myśli przychodziły, a ja je odganiałam. Nie nauczyłam się wyłączać myślenia i wcale mi to nie przeszkadzało w osiąganiu świetnych efektów.

Czasem też wyłącznie skupiałam się na oddechu i nie wyobrażałam sobie niczego.

Po kilku miesiącach spróbowałam medytacji prowadzonej. Gosia Mostowska jest absolutnie wspaniała 😊 Medytacja Miłującej Dobroci w jej wykonaniu to prawdziwy skarb. Już pierwsza praktytka przyniosło mi niespodziewane katharsis. Generalnie medytacja prowadzona odświeżyła moją rutynę i na razie przestawiam się głównie na nią. Choć po zakończeniu robię zwykle jeszcze 3 minuty medytacji w ciszy.

 

 

Bardzo polecam odpalić sobie serial na Netfliksie – Headspace. Poradnik po medytacji. A wszystko będzie jasne! Pisałam też o tym w tym tekście.

 

Efekty po 6 miesiącach medytacji

 

Po pół roku wiem, że nigdy z medytacji nie zrezygnuję. Zawsze będzie w moim życiu, bo daje mi niewyobrażalnie dużo, niewyobrażalnie małym kosztem. Ale wiesz co? Na pewno bym ją odpuściła, gdybym starała się codziennie robić półgodzinne praktyki. Czasem rzeczywiście zrobię 40 minutową, czasem 30, ale zdarzają się też takie, gdzie wykombinuję tylko 2 minuty. I zawsze jest warto!

Jeśli chodzi o konkrety, włączyłam medytację przede wszystkim do jednej ścieżki nawykowej. Gdy wracam z pracy, przebieram się w strój do ćwiczeń, robię trening, rozciąganie, a później przychodzi pora na medytację. Kładłam się na podłodze (tak mi najwygodniej po treningu :D), z nogami nieco wyżej, bo kładę je na kanapie. Ale oczywiście każdy znajduje swoją pozycję, w której najłatwiej mu się zrelaksować. Ustawiałam budzik na telefonie – zwykle na 5 minut. Czasem na 3, jeśli wybitnie mi się nie chciało. Kiedy po dźwięku budzika chciałam kontynuować, ustawiałam budzik dalej albo zmieniałam na znacznie wyższy czas.

Medytacja daje gigantyczne efekty stosowana regularnie. Sądzę, że lepiej robić krótko, ale często, niż długo i rzadko. Warto uczynić z medytacji nawyk i niemal automatyczną reakcję na określone sytuacje. Czyli np. gdy czuję się przebodźcowana, odpalam stoper i robię chociaż minutę medytacji. Jak pewnie już wiecie z moich wpisów, jestem absolutną fanką robienia MINIMUM. Bo robienie minimum zawsze jest miliard razy lepsze od robienia maksimum raz na jakiś czas, jak mi się akurat zachce. Serio, regularność jest kluczem.

Aktualnie medytuję codziennie i to jedna z moich ulubionych czynności w ciągu dnia. Doszłam do momentu, w którym z trudnego-do-wdrożenia-nawyku zmieniła się w nagrodę. Coś wspaniałego.

No i cóż. Po prostu warto. Warto jak cholera!

 

A tymczasem – wszystkiego cudownego,

 

blog-minimalizm-2020

 

 

 

 


Przeczytaj także:

Jak wytrwać w nowych nawykach? 


 

Kulisy mojego minimalizmu – codzienność i prywata w minimalistycznym stylu, czyli mój instagram:

 

instagram-minimalizm-blog

minimalizm-w-szafie

@chociazby

Zapraszam! 

 

Ostatnio mniej mnie na blogu, bo na maksa pochłania mnie tworzenie podcastu. Co weekend wrzucam nowy odcinek, w którym poruszam treści z bloga w sposób luźniejszy i bardziej anegdotyczny – zapraszam do słuchania! Naprawdę się wkręciłam i czuję, że to początek pięknej przygody 🙂

 

chociazby-podcast-minimalizm-pngPodcast Chociażby

Mój podcast o minimalizmie, rozwoju i dbaniu o siebie

Słuchaj na Spotify, Apple Podcasts i Spreakerze

 

 


Jakie masz doświadczenia z medytacją?
Daj znać w komentarzu!

pulapki-minimalizm-blog

Największe pułapki minimalizmu

Minimalizm niesie za sobą pewne niebezpieczeństwa. Jak każda idea, może obrócić się przeciwko nam, jeśli nie zachowamy umiaru…

teksty, które mogą ci się spodobać