Książka autorstwa Garego J. Bishopa pojawiła się na rynku w 2016 roku i szturmem go podbiła. Przyznam, że jestem tym typem czytelnika, który trochę wzbrania się przed mainstreamem, a szczególnie przehajpowanymi poradnikami, które obiecują zmianę życia, nastawienia i wszystkiego naraz. Szczególnie, że już sam tytuł „Unf*ck yourself” (Napraw się, k*rwa!) rzucał pewne światło na konwencję tej pozycji. Taki agresywny wymiar rozwoju osobistego kojarzył mi się z personami pokroju Kołcza Majka i jego „kto Ci k*rwa ukradł marzenia, do ch*ja?”.
No, więc raczej omijałam tę pozycję, widząc ją na półkach w księgarniach. Trochę jednak intrygował mnie jej podtytuł brzmiący Mniej myśl, więcej żyj. Bo musicie o mnie wiedzieć, że jestem patologicznym wręcz neurotykiem, a Overthinking powinnam mieć na drugie imię. Coraz mniej dawałam sobie z tym radę. A każda kolejna książka w stylu Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych (nie polecam, ale o tym innym razem) tylko bardziej mnie w tej mojej głowie zamykała.
Na święta dostałam bon do empiku. Wybrałam dwie książki, zostało mi środków jeszcze na jedną. I jakoś ten żółty grzbiet Unf*ck yourself mnie wtedy zawołał. Niewiele myśląc, wrzuciłam do koszyka i kupiłam.
Wróciwszy do domu trochę tej decyzji pożałowałam.
Pierwsze zniechęcenie
Puste strony i z pozoru banalne frazesy, które przy przekartkowaniu Unf*ck yourself wywołały u mnie śmiech zażenowania:
Po zajrzeniu do spisu treści, aż głupio mi było, że wydałam na taką książkę pieniądze (no dobra, bon prezentowy).
Dlaczego nie przejrzałam książki przed zakupem? Nie wiem. Zakup jej był impulsem. Gdybym to zrobiła, na bank nie wylądowałaby w koszyku. Ale wiecie co? To wspaniale, że taki ze mnie bezmyślny jełop. A dlaczego, o tym zaraz.
Dałam jednak tej książce szansę i… połknęłam ją w jeden wieczór. Mało tego, od tamtej pory wracałam do niej wielokrotnie. Okazała się dla mnie pozycją kompletnie przełomową, dlatego zdecydowałam się posłać trochę energii płynącej z tej książki dalej, i oto ten wpis.
To nie jest ani recenzja, ani streszczenie książki Unf*ck Yourself. Napraw się. To moja interpretacja zawartych w niej porad, parafraza dywagacji autora, ale siłą rzeczy nasiąknięta moją perspektywą. Zaznaczam to, bo nie chciałabym, by ktoś odczuł, że wkładam autorowi w usta nie to, co miał na myśli. Podobnie jak w przypadku książki Marie Kondo, zachęcam do zapoznania się z daną pozycją w całości.
Co wyniosłam z lektury Unf*ck Yourself. Napraw się Gary’ego Johna Bishopa?
Pytanie: czy jestem na to gotowa?
Słownik definiuje gotowość jako „stan należytego przygotowania do czegoś; zdecydowanie się na coś”.
Masz pewnie jakieś marzenie, nie? Takie pielęgnowane od dawna. Może chcesz schudnąć, więcej zarabiać, założyć własną firmę, zmienić kierunek studiów. Często mówimy przy piwie o tym, że Zajebiście by było mieć własny biznes, nawet rzucamy pomysłami na niego. Ale cudownie byłoby nie wstydzić się w tym roku wyjść na plażę w stroju kąpielowym albo zmieścić tyłek w S-ce. Zrobić klatkę na brzuchu i nauczyć się w końcu gadać po angielsku.
Czasem te marzenia ciągną się latami. Naprawdę wierzymy w to, że są silne, prawdziwe, że wszystko byśmy dali, żeby się udało. No ale jakoś nie dajemy nic, nie mówiąc o wszystkim. Pewnie, że mamy jakiś powód, zawsze się coś znajdzie. Jestem leniwa, nie lubię się ruszać, nie mam pieniędzy na otwarcie firmy. Nieważne, czy coś jest realnym powodem, który blokuje działanie, czy wymówką.
Dlaczego nic z tego nie wychodzi?
A zastanowiłeś się kiedykolwiek, czy rzeczywiście jesteś gotowy na tę zmianę?
Pomyśl: marzysz o własnej firmie, ale czy naprawdę jesteś gotowy przez wiele miesięcy pracować dwa razy tyle, co do tej pory, z niepewnym zarobkiem i maksymalnym poziomem stresu, poziomem, którego jeszcze nie doświadczyłeś? Czy jesteś gotowy poświęcić swój wolny czas i chwile z rodziną na rzecz wzbogacania się i dojścia do wymarzonego statusu?
Może jesteś gotowy tylko na miód, który spływa na końcu, a nie na te wszystkie poprzedzające go beczki goryczy?
I w głębi duszy doskonale zdajesz sobie z tego sprawę?
Czy tamci, którym się udało (wzbogacić, osiągnąć sukces zawodowy, schudnąć) są superludźmi, do których nie masz podjazdu?
Miliony ludzi na świecie chciałoby mieć dużo pieniędzy, sukcesy zawodowe na koncie i piękną aparycję.
Ale tylko niewielka część z nich na serio jest gotowa na to wszystko, co się z tym wiąże. No i ci, którzy są gotowi, prędzej czy później ten swój sukces osiągają. Choćby po latach i nieco zrewidowany.
Tam, gdzie są duże chęci, przeszkody nie mogą być zbyt wielkie.
Niccolo Machiavelli
Niegotowość
Kiedy próbowałam wdrożyć w końcu regularną aktywność fizyczną w swoim życiu, ciągle napotykałam przeszkody, nie dawałam rady. Nie mogłam wyjść z podziwu, że nawet osoby z poważną nadwagą mają w sobie tyle samozaparcia, by na maksa dokończyć trening, a ja nie dawałam rady i odpuszczałam. A przecież tak bardzo chciałam pięknie wyglądać!
Ale kompletnie nie byłam na to gotowa. Na wszystkie wyrzeczenia, które się z tym wiązały. Wiesz, komu za nic nie udaje się ogarnąć sylwetki? Tym, którzy całymi dniami wyszukują idealnego sposobu na schudnięcie. Chcą być szczupli, ale mogąc dalej jeść śmieci i nie pokonując swoich fizycznych blokad.
To bardzo orzeźwiające, gdy zrozumiesz, czemu nigdy Ci się nie udawało. Ten słomiany zapał, który Ci pewnie przypisywano, wynikał z rozczarowania drogą, na którą nie byłeś gotowy. Bo byłeś gotowy tylko na efekt. A nie na tym polega gotowość do zmian.
Być może nie umiesz podtrzymać stanu gotowości na tyle długo, żeby cokolwiek się zmieniło. Ostatecznie będziesz musiał pogodzić się z faktem, że masz w sobie zbyt dużą gotowość do tego, żeby wszystko zostało po staremu. Nie jesteś gotowy wywrócić swojego życia do góry nogami i na dobre pozbyć się dawnych obciążeń, bo w głębi duszy odpowiada Ci status quo.
Przyznaj przed sobą, że nie jesteś jeszcze gotowy zrezygnować z obecnego trybu życia, z ulubionego jedzenia i siedzenia telewizorem, w zamian za piękne ciało.
Pogódź się z tym, pozwól sobie na tę niegotowość do zmian. Po prostu odpuść.
Jednak czasem deklaracja braku gotowości bywa równie doniosła jak deklaracja gotowości, pisze Bishop. O co chodzi?
Jeśli nie jesteśmy gotowi na zmianę pozytywną (więcej kasy, lepsza sylwetka), możemy spróbować podejść siebie samego od drugiej strony.
Czy jesteś gotowy już zawsze żyć od wypłaty do wypłaty?
Czy jesteś gotowy całe życie być niezadowolony ze swojego ciała?
Nie jestem na to gotowy!
Ten brak gotowości rozpala w nas determinację. Pozwala podjąć zdecydowane, natychmiastowe działanie w celu zmiany sytuacji. Dopiero gdy odechce Ci się wegetować w poczuciu rozczarowania i niespełnienia, podejmiesz wysiłek niezbędny do zmiany. Czasem najsilniejszą motywacją do zmiany jest właśnie brak gotowości, żeby znosić coś choćby chwilę dłużej.
Jeśli dojrzejesz do myśli, że nie jesteś gotowy, by nadal żyć jak żyjesz, to dojrzejesz. A jeśli nie, to być może to wielkie czy niewielkie marzenie było piękne, ale… nie Twoje. Jesteśmy pełni nieswoich marzeń. Tych wpojonych nam w dzieciństwie i tych, które sami sobie wmówiliśmy jako dorośli.
Kiedy skończysz z wmawianiem sobie marzeń i zaczniesz patrzeć na świat przez pryzmat gotowości lub braku gotowości do różnych rzeczy, wszystko stanie się dużo prostsze.
Potwierdzam! I to jak!
Skupianie się na celu jest do dupy
W świecie couchowskim i nie tylko przez długi czas panowało przeświadczenie o tym, że należy skupiać się na ostatecznym celu. Żeby go sobie wizualizować (to słowo już zawsze będzie kojarzyć mi się tylko z jedną postacią, też tak macie?) i koncentrować się na nim. Nie przeczę, że to słuszne, jednak w moim wypadku kompletnie nieskuteczne.
Koncentracja na małych krokach, które musimy spełnić, aby dojść do celu, okazała się nieporównywalnie efektywniejsza. Bo jeśli wiesz, co czeka Cię jutro i pojutrze, to nie bujasz w obłokach zapatrzony w wyśniony cel, do którego daleko, i nie potykasz się o pierwszą trudność. Koncentrujesz się tylko na rozprawieniu z nią. A później zobaczymy.
Wyznacz cel, a później go olej
Rozpisz sobie ścieżkę małych kroków, które Cię doprowadzą do konkretnego celu. I zapomnij o nim. To niesamowicie uwalniające.
Kiedyś zakładałam bloga i chciałam jego popularności. Niby dobrze wiedziałam o tym, że musi minąć kupa czasu, bym mogła uznać cel za zrealizowany. Ale rezygnowałam wcześniej, niż można byłoby wyciągnąć jakiekolwiek wnioski dotyczące efektywności. Teraz skupiłam się na mikrocelu: robię, co potrafię, do końca danego miesiąca chcę opublikować konkretną liczbę merytorycznych tekstów. Jasne, mam jakiś cel przyświecający temu, ale on nie przysłania mi działania. Robię, co postanowiłam, skupiam się wyłącznie na tym. To moja pierwsza meta, a później się zobaczy.
Zaufaj wczorajszemu sobie
Na pewno to znasz: wieczór pełen pięknych, ambitnych planów. Wstanę o 6, pójdę pobiegać, później poczytam i od razu biorę się do pracy. Z podekscytowaniem kładziesz się spać.
Rano dzwoni budzik, włączasz drzemkę i ostatecznie wstajesz o 9. Nienawidzisz siebie, bo to kolejny raz, kiedy nie umiesz dotrzymać danego sobie słowa. Inni jakoś umieją, a Ciebie to przerasta. No i cały dzień się sypie, bo w swoim skrupulatnym planie założyłeś, że wstaniesz o tej siódmej.
Wiesz, dlaczego nie umiesz wstać z łóżka? Bo dyskutujesz z własną, świadomą decyzją, którą podjąłeś dzień wcześniej. Odbierasz jej moc, bagatelizujesz i przekonujesz sam siebie, że dziś jest zbyt zimno i akurat tak fantastycznie Ci się spało, normalnie jak nigdy. To trochę tak, jakbyś oddał ster w swoim życiu pijanemu sobie. Jeśli przestaniesz traktować poranne myśli poważnie (bo są jak bełkot pijanego), to Twoje poranki kompletnie się odmienią.
Ja nawet zaczęłam te swoje myśli przedrzeźniać w głowie. BOŻE, JAK JA TO POLECAM!
To działanie zmienia Twój sposób myślenia, nie na odwrót
Tak, mnie też to zbulwersowało. A co z pozytywnym myśleniem, mantrami, całą tą filozofią pt. zmień swoje myśli, a zmienisz swoje życie?!
Nie jesteś swoimi myślami. Nie definiuje Cię to, co roisz sobie w głowie. Jesteś tym, co robisz. Jesteś swoimi czynami.
Wielcy tego świata odnoszą sukcesy właśnie dlatego, że potrafią doświadczać uczuć, nie ulegając pokusie, żeby się nimi kierować w swoich działaniach. Nie chodzi o to, że nigdy w siebie nie wątpią, nie mają ochoty prokrastynować i nie unikają żadnej sytuacji. Nie chodzi o to, że zawsze „czują się na siłach” robić to, co do nich należy. Po prostu potrafią się skupić i zabrać do pracy. Działają mimo tych uczuć.
Przyznam, że jako koszmarny neurotyk, aż trzęsłam się czytając rozdział traktujący o podziale myśli i życia. Ileż razy słyszałam, że ja to właściwie żyję głównie w swojej głowie. Spirala myśli wiele lat nie pozwalała mi spać normalnie. Miałam ochotę uciec ze swojej głowy. Szukając rozwiązania, które zmieniłoby moje myślenie, wpędzałam się w bagno overthinkingu jeszcze głębiej.
Stajemy się sprawiedliwi, postępując sprawiedliwie, umiarkowani przez postępowanie umiarkowane, mężni przez mężne zachowywanie się.
Arystoteles
Mocne, prawda? Jesteś leniwy, bo zachowujesz się jak leniwy człowiek. Jesteś nieśmiały, bo zachowujesz się jak nieśmiały człowiek. Balansujemy tu na granicy banału i prawdy wywracającej świat do góry nogami. U mnie coś wtedy pękło.
Gary Bishop nie jest jednak szaleńcem i bynajmniej nie deprecjonuje roli myśli w życiu, ale mówi dosadnie: NIE JESTEŚ SWOIMI MYŚLAMI!
Zaprogramowanie na sukces
Wiem, że brzmi to srogo couchowsko. Też mnie aż wzdrygnęło, ale pozostańmy w nomenklaturze autora Unf*ck yourself, bo precyzyjnie określa, o co tu chodzi.
Jeżeli uważasz, że nie zasługujesz na miłość, że nie masz szczęścia do pieniędzy, że stale przydarza Ci się coś pechowego, to… to Twój mózg zrobi wszystko, by rzeczywistość zbiegła się z Twoim przekonaniem. Będzie szukał jego potwierdzeń wszędzie, gdzie to możliwe, a ignorował sygnały, które by mu przeczyły. To jeszcze nic – mózg będzie zachęcał Cię do podejmowania decyzji, które będą zgadzać się z tezą, którą przyjąłeś na swój temat.
Jeśli sądzisz, że nie masz szczęścia do miłości, to prawdopodobnie po pierwszym spięciu z drugą połówką już zaczniesz kwestionować sens Waszego związku, będziesz myślał tylko o tym, że znów Ci nie idzie, że to kolejna pomyłka. No i rzeczywiście tak będzie, bo związek się posypie.
A gdybyś wierzył, że piękna miłość jest Ci pisana, to prawdopodobnie włożyłbyś znacznie więcej energii w próbę wyjaśnienia konfliktu i przemienienia go w fundament do właśnie budującego się, poważnego związku.
Przyjmuję niepewność
Potrzeba bezpieczeństwa stoi w sprzeczności z każdym wspaniałym i szlachetnym przedsięwzięciem.
Tacyt
Im bardziej dbamy o swój komfort dziś, tym większy dyskomfort poczujemy jutro, pisze autor Unf*ck yourself.
Działanie nie w swoim stylu, które wzbudza w nas niepewność, jest najbardziej rozwijającym działaniem, jakie możemy podjąć. Bishop proponuje wyzwanie, które polega na tym, by zacząć robić inaczej… wszystko. Iść inną drogą do pracy, zjeść coś innego na obiad, zareagować na jakąś sytuację w sposób kompletnie „nie nasz”. Uczynić z tego zabawę, zaakceptować niepewność, która występuje zawsze poza tą naszą wygodną strefą. Zdać sobie sprawę, że ją napotkamy i nie traktować jej jak potwora, od którego musimy uciekać. Pozwolić jej zmienić nasze życie.
Nie warto mieć ani robić niczego, co nie wiąże się z wysiłkiem, bólem i trudnościami.
Theodore Roosevelt
Unf*ck yourself oferuje to, co obiecuje autor
Książka Bishopa pozwala zmienić tryb w głowie: z myślenia na działanie. Pomaga zrozumieć źródło naszych problemów, niespełnionych ambicji, błędów i porażek, wyciągnąć z nich wnioski, by następnie uciec z własnej głowy i zacząć żyć naprawdę. Nie daje prostego rozwiązania, tylko naprowadza nas na odpowiedzi, które w sobie mieliśmy, ale skrzętnie je przed samymi sobą ukrywaliśmy.
Daje kopa w tyłek, siłę do działania, drażni ego czytelnika, a jednocześnie mimo tego zamordyzmu przynosi ulgę i uczy wyrozumiałości dla samego siebie.
Zachęcam. Ta książka Was zaskoczy.
Comments1
Comments are closed.