Do kawy – film na Youtube. W tramwaju muzyka i książka. W drodze z przystanku do biura – podcast. W pracy rozmowy, terminy, dźwięki powiadomień, stukot klawiatur i piętrzące się głosy współpracowników. Przy obiedzie scrollowany Facebook i odmęty YouTube. Pod prysznicem puszczam muzykę, by grała w tle. Do toalety bez telefonu? Zapomnij! Przed snem serial z telefonem w ręku, książka i szybki rzut oka na insta. Zamykam oczy i następuje jedyny moment dnia, gdy po prostu… myślę. Myślę, nie robiąc niczego innego.
COŚ JEST NIE TAK
Gdy coraz bardziej brakowało mi spokoju, poważnie zainteresowałam się medytacją. O tym, co kompletnie zmieniło moje podejście do tego rytuału, opowiadałam w jednych Cudownościach.
Od tamtego czasu z trudnej minuty medytacji przeskoczyłam do nawet 20 minut. Zaczęłam uważać, że medytacja jest najwyższą formą self care. Po każdej sesji czułam się, jak gdybym zapewniła mojej głowie relaksujący prysznic po ogromnym wysiłku.
Któregoś razu jednak naszła mnie myśl, która przerwała medytację:
Hej, zaraz! Próbuję ucinać myśli, stworzyć miejsce w głowie wolne od trosk, ale jednocześnie nie daję sobie w ciągu dnia żadnego pola do rozhasania tych wszystkich myśli, które piętrzą się w głowie. Zawsze są czymś zagłuszone. Stłumione, kotłują się po zamknięciu oczu tuż przed snem. Chwytam problem od złej strony.
Ta świadomość mną wstrząsnęła. Zawsze sądziłam, że skoro lubię spędzać czas samotnie, to daję sobie przestrzeń do rozmyślań i jestem daleko przed tymi ludźmi, którzy nie lubią siedzieć sami ze sobą, bo boją się swoich myśli. Heh. Wcale nie byłam. Ani o krok dalej.
ROLA JEDNOZADANIOWOŚCI
Postanowiłam się sprawdzić. Spróbować przygotować posiłek bez kryminalnego podcastu w tle czy wypić kawę, patrząc w okno zamiast w telefon. W życiu, naprawdę w życiu nie sądziłabym, że to okaże się wyzwaniem. A okazało niemałym.
Znając siłę nawyku, każdego dnia wplatałam nową czynność robioną samodzielnie do swojej codzienności. Czekałam, aż zagotuje się woda, dając myślom hasać w głowie. Jechałam 40 minut tramwajem bez czytania książki czy zaglądania w telefon. W pracy skupiłam się na pracy, nie puszczając jednocześnie rozpraszającej muzyki na słuchawkach. Spacerowałam bez podcastu w tle i spokojnie przygotowywałam obiad, nie oglądając drugim okiem filmiku na YouTube.
I kurczę, wiecie co?
To było naprawdę trudne. Naprawdę, ku#wa, trudne. Mój mózg dopraszał się o gadające coś w tle i wiecznie miałam ochotę chwycić za telefon.
Ale było coraz lepiej.
I jakie są moje obserwacje po miesiącu trenowania uważności?
- Nigdy nie byłam spokojniejsza.
- Łatwiej się koncentruję, szczególnie na słuchaniu innych.
- Czerpię przyjemność z neutralnych bądź wcześniej nawet upierdliwych czynności (jak np. krojenie warzyw do obiadu).
- Moje dni wydłużyły się o połowę. Naturalnie w mojej percepcji 🙂 Wcześniej wydawało mi się, że robieniem kilku rzeczy naraz sprawiam, że więcej ich wcisnę w ciągu dnia i wykorzystam go na maksa, a okazuje się kompletnie inaczej. Kiedy głowa nie jest w ciągłym pędzie, wystawiona na setki bodźców, dni są tak długie, jak powinny. Dokładnie tak długie.
Ach, tyle lat ignorowałam temat uważności w życiu. Na szczęście te lata już się skończyły, a ja rzucam się zgłębiać temat! Jeśli znacie dobre książki w tej tematyce, to koniecznie je polećcie.
. . .
Ostatnio na blogu działy się dziwne rzeczy: miałam spore problemy z przeniesieniem hostingu. Mam nadzieję, że niebawem wszystko wróci do normy, w tym regularność wpisów – obecnie mam szaleństwo w pracy i po powrocie do domu ani myślę spojrzeć w ekran. Sądzę jednak, że to przejściowe, więc luzik.
Mam nadzieję, że do niedługiego zobaczenia,
Idealnie w punkt!
„Jestem samotnikiem, nie uciekam od swoich myśli jak inni”.
A wtem okazało się, że to one uciekają ode mnie generując chaos. Marnując dzień za dniem, minutę za minutą.
Wpis do głębokiego przemyślenia! Nigdy się nad tym nie zatrzymywałam, ale rzeczywiście robię masę rzeczy na raz, myśląc jeszcze o tym co na obiad i czy dzieciom poszedł sprawdzian.
Jeszcze niedawno myślałem, że temat przebodźcowania mnie nie dotyczy. Zauważyłem jednak, że coraz częściej łapię się na tym, że przerzucam uwagę z jednego tematu na drugi stanowczo za szybko. Mam coraz większy problem z długim czytaniem tekstu, książki czytam 10 min, gdzie dawniej spokojnie mogłem utrzymać uwagę przez ponad pół godziny. Dobrze, że poruszasz takie tematy!