Było ciepłe jesienne popołudnie. W parach żwawo weszliśmy do sali i ustawiliśmy się przy ławkach, głośno się przy tym śmiejąc i przepychając. Na tablicy widniał już zapisany kredą temat lekcji: Gdy dorosnę, będę…, ale nikt nie zwrócił na to jeszcze uwagi.
Pani wychowawczyni poczekała, aż wszyscy usiądziemy, po czym wymownie spojrzała na całą klasę.
– Proszę o spokój. Dziś sobie porozmawiamy.
Fukając na siebie wzajemnie, stopniowo się uciszyliśmy.
– Jaki zawód chcielibyście wykonywać jako dorośli? Niech każdy po kolei wstanie i odpowie na to pytanie. Zaczniemy od Oli – zarządziła pani.
Ola z gracją wstała, a następnie z dumą i bez wahania ogłosiła swoją przyszłą karierę prawniczą. Kończąc wypowiedź, spokojnie usiadła, omiatając klasę beznamiętnym wzrokiem.
Zgodnie z poleceniem Pani, wszyscy posłusznie wstawaliśmy i odpowiadaliśmy na pytanie, jeden dzieciak po drugim.
***
Zdecydowanie najwięcej pojawiło się adwokatów, weterynarzy i strażaków. Pamiętam też, że panowała jakaś moda na archeologów – chyba i ja doczepiłam się do tego marzenia. Brzmiało super. Zresztą większość dzieciaków też małpowała po innych, wszyscy chcieliśmy dobrze wypaść przed klasą. Część wybierała dobrze płatne zawody, o których pewnie z szacunkiem mówiło się u nich w domu. Chłopcy z zasady chcieli być bohaterami, a dziewczynki marzyły o pomaganiu zwierzątkom.
Gdy przyszła kolej na mojego kolegę z ławki, ten wstał i bez cienia zażenowania ogłosił:
– Ja chcę zostać piosenkarzem.
Śmiechom w klasie nie było końca. Sama zdusiłam chichot, pewnie tylko ze względu na to, że się przyjaźniliśmy.
– O-N piosenkarzem? – ryknął ktoś z tyłu sali.
Pani nikogo nie upomniała, a zaczerwieniony Bartek siadł z powrotem na krześle i wbił wzrok w zeszyt, nagle pilnie biorąc się za przepisywanie tematu z tablicy.
Niedługo potem nasze drogi się rozeszły, bo jeszcze przed końcem szkoły Bartek z mamą wyprowadzili się z miasta. Do ostatniego dnia drwiny z wyznania Bartka nie znudziły się klasie.
***
Lata później przypomniałam sobie o starym koledze i znalazłam go na Facebooku.
Nie, nie stał się superpopularny.
Nie, nie zobaczyłam go w żadnym talent show.
Nie, nie zrobił szaleńczej kariery i nie wydał płyty.
Ale jego tablica była pewna jutubowych nagrań. Regularnie od paru lat wrzucał covery lubianych piosenek. Zbierał pod nimi sporo reakcji, ale nie to było najważniejsze. Był na nich uśmiechnięty od ucha do ucha.
***
Bartek ze swoim oderwanym od rzeczywistości marzeniem był najbardziej świadomym siebie i swoich pragnień, a przy tym najodważniejszym dzieciakiem w mojej klasie.
Bo kiedy my przerzucaliśmy się prestiżowymi zawodami, których specyfiki nie znaliśmy za grosz (wszystkie dziewczynki, łącznie ze mną, były zszokowane tym, że weterynarz nie tylko przytula króliczki, ale też wkłada rękę do tyłka krowy), on dobrze wiedział, czego chce.
Żadna z nas nie została weterynarzem, ani jeden chłopiec nie gasi dziś pożarów, nikt nie może pochwalić się własną kancelarią, a o wykopywaniu faraońskich grobowców to już wszyscy zapomnieli.
A jednak każdy z nas, jak jeden mąż, uznaliśmy jego marzenie za nierealne wymysły niedojrzałego dzieciaka. Dzieciaka, który powinien mocniej stąpać po ziemi.
***
To jasne, że grupa dzieciaków naśladowała postawy swoich rodziców. Polskie dzieci często uczy się kpiny i pogardy. Trawa ma rosnąć równo, wystające źdźbła się wycina. Szczególnie, jeśli są delikatne.
Wyjście poza schemat budzi śmiech. Przy obiedzie niewinnie kpimy z sąsiadki, która próbuje zrobić karierę w internecie, i z kuzyna, który po szkole pisze książkę fantasy.
Rzecz jasna, gdy tylko tamta pojawi się w telewizji, a jego książka stanie się bestsellerem w swoim gatunku, wtedy będziemy kibicować i chwalić się wszystkim wokół, że znamy ich jak łyse konie.
Realizm – czyli pesymizm zakładający skrajnie przeciętny los każdego z nas – jest w Polsce z dziwnych przyczyn uznawany za cnotę.
I nie mówię o Polsce, twierdząc, że z nami jest coś nie tak – po prostu tu się wychowałam, tu żyję i nigdzie się nie wybieram. To znam i o tym piszę.
Myśląc dziś o tym wrześniowym poranku, mam tylko jedną refleksję:
Nie bądźmy „realistami”. Nie uczmy dzieci wartości, która zamknie je w klatce.
Realizm ograniczony końcem własnego nosa jest niebezpieczniejszy od najbardziej szalonej fantazji, ponieważ jest ślepy.
Fiodor Dostojewski
Przeczytaj też: Jutro NIE będzie lepiej
Też usłyszałam to pytanie będąc w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Miałam już oczywiście sprecyzowane plany i głośno je ogłosiłam mówiąc: „Będę Indianą Jonesem. Mam już nawet kapelusz”. Reakcji otoczenia łatwo się domyślić 🙂
Cudowne!