Mój minimalizm nie musi być Twoim

minimalizm-blog-chociazby-pl

Stereotypowy minimalista niczym nie różni się od drugiego minimalisty. Obaj pewnie stawiają na prosty wystrój mieszkania, klasyczny ubiór, jasną estetykę i te same książki na półkach. Jednak za tymi białymi ścianami, czarnym golfem i pustymi blatami kryje się coś znacznie głębszego: indywidualna potrzeba.

To fascynujące, że wiele z nas idzie podobnymi ścieżkami, ale w zupełnie innych kierunkach. Sądzę, że minimalizm przyjmuje tyle odmian, ile jest jego wyznawców. Dlatego dziś opowiem Wam o moim minimalizmie – takim, w którego wartość wierzę i do którego zmierzam.

 

 

Przeczytaj też:

Minimalizm. Moja historia

Co dał mi minimalizm?

 

CELEBROWANIE

 

Mój minimalizm zrodził się z chęci dbania o siebie i swoją głowę. Nigdy nie brałam pod uwagę ascetyczności i minimalizm zawsze miał służyć mnie, a nie ja jemu.

Zaczynając przygodę z minimalizmem, chciałam aby moje życie stało się prostsze i przyjemniejsze. Pragnęłam nauczyć się celebrować codzienność, traktować siebie samą z miłością i szacunkiem, a z mojego domu uczynić miejsce, które będzie moją spokojną twierdzą.

Taki był mój cel, gdy pozbywałam się pierwszego worka gratów po przeczytaniu Magii Sprzątania. Dziś – czyli prawie 2 lata później – jestem właśnie w tym miejscu.

 

 

IDENTYFIKACJA

 

Minimaliści często dążą do różnych celów, korzystając z tych samych środków. Nie ma w tym nic złego – wręcz przeciwnie, to inspirujące. Jednak łatwo nabawić się poczucia, że nie jest się częścią tego grona, gdy ostatecznie drogi nasze i mainstreamowego minimalizmu zbyt mocno się rozmijają.

O ile mit 100-przedmiotowego minimalisty jest regularnie obalany i chyba nikt już nie wierzy w to, że musi spełniać wyśrubowane kryteria liczbowe, by nazywać się minimalistą, to wciąż mogą pojawiać się wątpliwości.

Czy dobrze rozumiem minimalizm?

Czy nie zmierzam w innym kierunku?

A może wypaczam w ogóle tę ideę, skoro mam zupełnie inne pobudki niż większość?

Kiedy przyjdzie moment, bym mogła określać się minimalistką?

W tekście Największa wartość minimalizmu opisuję symboliczny moment, w którym nagle moja idea minimalizmu stała się dla mnie jasna. W zatłoczonym tramwaju, w blasku wschodzącego słońca przytłumionym krakowskim smogiem, poczułam, że to jest to.

Od tamtej pory przestałam mieć jakiekolwiek opory w nazywaniu się minimalistką. Myślę, że ten moment nadchodzi nagle – to wgląd, który na tyle umacnia identyfikację z ideą, że nie interesuje nas już to, co myślą na temat naszej postawy inni.

 

UCZUCIA DO RZECZY 

 

W pewnych kręgach uważa się, że minimalista nie może traktować przedmiotów z uczuciem, bo przecież chce uwolnić się od przywiązania do dóbr materialnych. Ja jednak twierdzę, że minimalista może nawet kochać swoje przedmioty.

Nie mam rzeczy, których wcale nie używam, których nie lubię, które wywołują u mnie z jakiegoś powodu negatywne emocje.

Te, które mam –  są tymi, których używam, ale też tymi, które lubię, które wywołują u mnie same pozytywne uczucia. Filiżanka, która sprawia mi radość, gdy tylko ją wezmę w dłonie, zeszyt, którego okładka pieści moją estetykę, doniczkowy kaktus, na którym zawieszam wzrok zawsze, gdy piszę. Te i mnóstwo innych przedmiotów w moim otoczeniu darzę uczuciem. Cieszę się, że są. Polepszają moją codzienność wcale nie w kwestii użytkowej.

 

blog-minimalizm-chociazby-pl

 

NIE ZA WSZELKĄ CENĘ

 

Słynni minimaliści często zalecają w swoich książkach, by pozbyć się przedmiotów używanych bardzo rzadko, bo przecież można okazjonalnie je pożyczyć. Zachęcają do rezygacji z zapasowej spożywki, chemii czy zduplikowanych ubrań.

Do mnie nie przemawia jednak pozbywanie się rzeczy, które służą mojemu komfortowi, tylko po to, by sprawdzić, ile najmniej potrzebuję do funkcjonowania. To nigdy nie była moja intencja na drodze do minimalizmu.

W mojej szafce kuchennej znajdziecie kilka opakowań makaronu – bo często go gotujemy, w szafie – kilka białych t-shirtów, bo chętnie je noszę, foremki na lody – mimo że rzadko ich używam. Jednak pozbycie się każdej z tych „nadmiarowych” rzeczy jedynie utrudniłoby mi życie. Kazałoby co drugi dzień marnować czas w sklepie spożywczym, ciągle robić pranie lub mieć ten obowiązek w tyle głowy, a w przypadku ochoty na domowe lody, zawracać głowę innym ludziom lub obejść się smakiem.

Nigdy nie chciałam, żeby minimalizm odebrał mi komfort codzienności i przysporzył obowiązków – dlatego nigdy mu na to nie pozwolę.

Prostota życia nie polega dla mnie na wyeliminowaniu wszystkiego, co wykracza poza minimum do przeżycia. Moim celem jest osiągnięcie mojego minimum do szczęścia. A szczęście daje mi choćby to, że raz na rok mogę przygotować sobie deser, gdy akurat najdzie mnie ochota.

 

Dużo radości,

 

blog-minimalizm-2020

 

 

 

 


PS Wpadajcie też na mój Instagram! Kilka dni temu wystartował, więc zapraszam do follow:

 

instagram-chociazby-blog

@chociazby

 

minimalizm-w-szafie

Cudowności #3 Pożegnanie z książkami & serial, którego nie warto przegapić

Weekend w pełni, więc wpadam do Was tylko z szybkimi Cudownościami ostatnich tygodni. Dziś o prezencie świątecznym, dla…

teksty, które mogą ci się spodobać