Za czasów mojej podstawówki i gimnazjum przyłapanie na wizycie w lumpie było niezłym przypałem. W liceum chodzenie na ciuchy stało się w moim środowisku już całkiem modne. Szczególnie za sprawą mojej ówczesnej koleżanki, która interesowała się modą, zawsze wyglądała stylowo i z dumą przyznawała się do tego, że ubiera się niemal wyłącznie na ciuchach. Imponowała tym nie tylko mnie.
Życie na siatach
Koleżanka bardzo zachęcała mnie do wspólnych łowów, a ja chętnie na to przystałam. Nie miałam ani grama smykałki do wyszukiwania perełek, ale wkręciłam się w to łażenie na szmaty na maksa. Nasza szkoła mieściła się w centrum Krakowa, więc zdarzało nam się nawet na okienkach lekcyjnych zaglądać do kilku lumpeksów w okolicy. Raz w tygodniu robiłyśmy tripa do trochę oddalonego od centrum, gigantycznego ciuchlandu, gdzie spędzałyśmy długie godziny. Zawartość mojej szafy rosła w niewyobrażalnym tempie.
Przeczytaj też: Jak przestać kupować?
Nigdy nie wracałam do domu z pustymi rękami
I niemal nigdy nie miałam wyrzutów sumienia – bo skoro „złowiłam” 10 ciuchów za 30 złotych, to nawet jeśli tylko jedną sztukę będę rzeczywiście nosić, to i tak zrobiłam niezły deal, nie? Zresztą, dajcie spokój, co to za pieniądze.
Trwało to i trwało. Moje drogi z koleżanką rozeszły się po maturze, za to z lumpami już zawsze było mi po drodze. Bywałam na ciuchach przynajmniej raz w tygodniu, zawsze wydając na łowy co najmniej 50 złotych. Ale przecież dałam za tę bluzkę piątaka! A za te spodnie dychę. Widziałeś kiedyś spodnie za dychę? Cała siata ubrań za cenę koszulki w Zarze!
Moja szafa pękała w szwach od zdublowanych, nijakich rzeczy, które może i do siebie pasowały – bo wszystkie były nijakie – ale żadne nie pasowały do mnie. Każde wyjście było dramatem wybierania ciuchów, mimo że zawsze ostatecznie kończyłam w czarnym swetrze i dżinsach. Żadna z osób, które widywałam na studiach czy w pracy, nie powiedziałaby o mnie, że mam dużo ubrań. A że interesuję się modą, to już wcale, bo w gąszczu szmat totalnie straciłam radość z kreowania jakiegokolwiek stylu, przestałam czuć się dobrze w czymkolwiek i przeżyłam najbardziej nijaki okres modowy w życiu. A powinno być zgoła inaczej, nie?
Posłuchaj mojego podcastu:
Dlaczego już nie kupuję w lumpeksach?
Bo nie umiem. Nie umiem oprzeć się cenie i wrażeniu „superokazji”. W lumpeksie nie ma czasu na zastanawianie się i podjęcie decyzji zakupowej na chłodno. W sklepie internetowym wrzucam ubranie do koszyka i mogę do niego wrócić za tydzień. Jeśli w lumpeksie we wtorek nie kupię tego klasycznego płaszcza za 30 złotych, to pewnie jutro już go nie będzie i srogo tego pożałuję.
Kiedyś bardzo potrzebowałam kurtki na zimę. Szukałam jej po lumpach, żeby nie przepłacić. Chodziłam i chodziłam, szukałam i szukałam. Ostatecznie zniosłam do domu cztery czarne, płacąc za każdą ok. 50-70 złotych, nie będąc z żadnej zadowolona w 100%. Niepokojąco długo zajęło mi zrozumienie, że za łączną sumę mogłabym sprawić sobie kurtkę marzeń (na tamte czasy). Pisałam już o tym we wpisie o minimalizmie.
Bez kompromisów
Po latach zrozumiałam, że tak naprawdę jestem bardzo wymagająca w stosunku do ubrań. Nie miałam o tym pojęcia! W końcu ciągle kupowałam te poliestrowe sukienki, zmechacone swetry, przymykałam oko na niedoskonałości. Ale przymykałam je tylko w sklepie. W domu już nie umiałam. I albo ciuchy leżały upchnięte na dnie szafy, albo nosiłam je z niechęcią i z braku laku. Stale czując, że mam za mało ubrań, żeby być z tej mojej szafy zadowolona.
To było dla mnie nie lada odkrycie. Długo myślałam o sobie wręcz przeciwnie. Sądziłam, że nie potrzebuję drogich ubrań, że nie obchodzą mnie składy, że… że nie zasługuję na takie rzeczy. Więc stale wydawałam pieniądze na ciuchy, którymi sobie udowadniałam, jak bardzo nie zasługuję na coś lepszego.
Nigdy nie potrafiłam znaleźć w lumpeksie czegoś, co zadowoliłoby mnie w 100% To zawsze był kompromis. W zwykłych sklepach też nie jest to łatwe – ale mam czas na przemyślenie, możliwość zwrotu, wygodnego przeglądania i porównywania ofert w domu. W lumpeksach często zmęczona po kilku godzinach przerzucania wieszaków znacząco obniżałam swoje wymagania. A one – rzecz jasna – następnego dnia wracały do normalnego poziomu i okazywało się, że przyniosłam znowu do domu szmatę.
Lumpeksy uzależniły mnie od konsumpcji. Pozwoliły codziennie przynosić do domu rzeczy, za które zapłaciłam niewiele, na które było mnie stać, codziennie cieszyć się czymś nowym – przez krótką chwilę. Dzień bez zakupów właściwie nie istniał. Ciągle kupowałam, ciągle było mi mało. Za mało ubrań i za mała szafa, by to za mało ubrań pomieścić.
Czy lumpeksy są złe?
Nie, są fantastyczne. Ale dla osób, które umieją w nich kupować. Których nie zwiedzie śmiesznie niska cena, bo szanują wszystkie swoje pieniądze – również dwa złote, bo wiedzą, że się liczą. Które nie kupują dla kupowania, które potrafią wyjść z pustymi rękami, na chłodno kalkulując, czy będą to nosić. Które mają swój styl i wiedzą, czego na pewno nie założą. I przede wszystkim: dla tych, które naprawdę lubią to robić. Bo jeśli grzebanie w lumpeksach jest dla Ciebie męczarnią, to wcale na tym szczególnie nie oszczędzasz. Dlaczego? Bo płacisz jedynym nieodnawialnym zasobem. Swoim czasem.
Jak blogów nie czytam, tak jestem u Ciebie od ponad godziny i zatapiam się w kolejnych wpisach. No offence, ale poszukując tipów dotyczących tonowania blondu (tak, tak – zrobiłam sobie krzywdę) nie sądziłam, że poczytam o moim umiłowanym minimalizmie, o mądrym samorozwoju (tak, należę do tych, którzy gardzą coachami) i o wycieczkach po lumpach, w dodatku trafiając na koleżankę OMC po fachu. Świetny blog Gabi. Jak blogosferą gardzę, tak cieszy mnie, że można w internetach trafić na kogoś rozgarniętego, kogo celem życia nie jest stworzenie „perfekcyjnego makijażu na kolację w kinie z trzecią połówką”.
Dzięki za fantastyczny komentarz! Bardzo mi miło 🙂
Do lumeksów zaglądałam bardzo często ale w poszukiwaniu książek,(nie we wszsytkich jednak takowe były) za grosze można było czasem znaleźć prawdziwe perełki, Ale takimi półperłami też nie gardziłam – skutek przepełnione półki i kłpot z wyborem lektury do czytania. Ale ostatnio jeszcze(przed tą całą pandemią) coraz mniej książek (albo wcale) można była tam znaleźć, „złote czasy” minęły.
Ale do ubrań noszonych przez nie wiadomo kogo jakoś nie mogę się przemóc. Wolę te z najgorszych sieciówek, ale nowe!!.
Miałam podobny okres do Twoich doświadczeń w wieku gimnazjalno-licealnym, wtedy też wszystko wydawało mi się super okazją i często kupowałam niepotrzebne rzeczy. Ale po jakimś czasie na studiach zainteresowałam się składami ubrań i przyszłą większa rozwaga i przed wszystkim sama się utrzymywałam, więc też większa oszczędność. Później, kiedy mieszkałam w małej mieścince to udawało mi się czasami złowić perełki, porządną marynarkę z H&M Premium za około 30zł, która pomimo noszenia jej w sezonie wiosenno/zimowym przez ponad 5 lat wygląda jak prosto ze sklepowego wieszaka, spodnie z Wranglera za 1zł wygrzebane z jakiegoś koszyka, które były ulubionymi i wyrzuciłam dopiero jak się zupełnie przetarły. Teraz z racji mieszkania w nowym dużym mieście, nie znam zbyt wielu dobrych i fajnych lumpeksów, ale kilka znalazłam w najbliższym sąsiedztwie i czasami wejdę, chociaż nie jest to już takie łatwe jak na studiach z ogarnięciem czasowo. Kupuje zdecydowanie mniej i staram się tylko z dobrych materiałów, nie zniszczone, dobrej marki i staram się nie powielać niczego co mam już w szafie (wyjątkiem jest kiedy to z szafy nadaje się do wyrzucenia). Ostatni fajny i bardzo przypadkowy łup to sweterek z wełny merynosa za 10zł, wiedziałam że materiał jest super nawet w dotyku ale jakie są ceny nowych zobaczyłam dopiero po powrocie do domu :O Jestem chyba całkiem niezłym przykładem że z czasem i odrobiną świadomości da się wrócić do lumpeksów 🙂
Dzięki za komentarz! Z pewnością kiedyś wrócę na lumpy, ostatnio byłam nawet na wymiance ubrań i napisałam relację z tego wydarzenia. Było super i trochę zatęskniłam za grzebactwem, a teraz jeszcze Twój wpis 😉 Zazdroszczę łupów! Jak już będę pewna, że dam radę odmówić sobie pełnej siaty, to na pewno wybiorę się w poszukiwaniu dobrej jakości. Ale jeszcze sobie nie ufam 😀
Bo w lumpeksach nie ma kaszmirów w dobrym stanie. Są najczęściej zmiętolone, zmechacone i podfilcowane. Do reanimacji totalnej, ale kaszmir zdolności regeneracyjne ma niesamowite więc nawet totalne zwłoki można wyprowadzić.
O proszę, to rzuciłaś nowe światło na ten temat 😀 Nie miałam pojęcia, trafiałam na takie ścierki i do głowy by mi nie przyszło, że można je odratować. Dobrze wiedzieć!