Wizja posiadania minimalistycznej garderoby złożonej z samych ulubionych ciuchów brzmi totalnie super. Jednak pozbywanie się z szafy nietrafionych, nielubianych ubrań wcale nie jest takie proste. Przywiązujemy się do rzeczy, szanujemy wydane pieniądze, nie chcemy przyznać przed samymi sobą, że jakiś zakup był pomyłką. Znacznie łatwiej jest trzymać te wszystkie ciuchy w tyle szafy, niż ostatecznie się z nimi rozstać. Dziś sprzedam Wam fajny patent, jak pozbyć się ubrań bez żalu i pożegnać na dobre niemamconasiebiewłożizm.
Sposoby na selekcję ubrań
W necie znajdziemy kupę schematów, którymi możemy się posłużyć. Głównie opierają się na zadawaniu sobie pytań typu:
Czy zakładałam to przez ostatnie 3 miesiące?
Czy dobrze w tym wyglądam?
Jak się w tym czuję?
Czy wystylizuję tę rzecz z co najmniej trzema innymi?
To fajne i pomocne sposoby na selekcję, nie zamierzam ich deprecjonować.
Jednak w tym wpisie chciałabym przedstawić Ci wizję trochę szaleńczą. Wizję, w której w szafie trzymasz tylko ubrania sprawiające, że czujesz się najpiękniej, najswobodniej i po prostu kochasz je nosić. A gwarantuję Ci, że już teraz masz ich wystarczająco, mimo że w to nie wierzysz 😉
No dobra, brzmi to pięknie, ale jak się do tego zabrać?
Jak pozbyć się ubrań bez żalu?
Tak naprawdę w większości doskonale wiemy, które z naszych ubrań rzeczywiście lubimy i w których zawsze się czujemy świetnie. No to w czym problem? Wywalić resztę, zostawić te ulubione i można żyć w duchu pięknego minimalizmu.
Jeżeli kiedykolwiek próbowałaś już to zrobić, to pewnie okazało się, że mimo wspaniałych założeń ostatecznie Twoja szafa ledwo się uszczupliła. Dlaczego? Nad każdą rzeczą się wahałaś, rozważałaś, rzucałaś na kupkę „Do zastanowienia”. Po czym ostatecznie cała owa kupka wracała do szafy.
Oczywiście wiesz, że nie musisz ciuchów wyrzucać na śmietnik, ale sprzedawać Ci się nie chce (pssst, stąd dowiesz się, jak skutecznie sprzedawać ubrania w necie), a oddać szkoda. Nie potrafisz przeskoczyć oporów, które wypaczają kompletnie sens tej selekcji.
Bo mimo że niby gdzieś tam w środku wiemy, które z naszych ciuchów to te jedyne, po prostu rozsądek przejmuje górę. A właściwie to pozorny rozsądek, który uznaje, że lepiej czegoś nie nosić/nie czuć się w tym komfortowo, niż sprzedać lub oddać. Bo lżej na serduszku.
Tak, ten problem nie miałby racji bytu przed erą konsumpcjonizmu. Kiedyś to miało się 2 swetry i kochało się je jak własne dzieci, bo nawet się nad tym nie zastanawiano. Problemy pierwszego świata może i są zabawne, ale wciąż służą temu, by je rozwiązywać 😉
Jak przełamać te opory?
Jak pozbyć się tego sentymentu, uczucia, że nie powinnaś tego wyrzucać/oddawać, że jeszcze będziesz nosić etc. etc.?
Uwaga, zdradzam sekret. Worki próżniowe!
Ale co z nimi? Już tłumaczę.
Wyjmij wszystkie ubrania z szafy. Z powrotem włożysz tylko te sztuki, które uwielbiasz, tak jak ustalaliśmy. Ale – uwaga – cała reszta idzie do worka próżniowego i ląduje w piwnicy, na strychu, gdzieś, gdzie nie będziesz miała do tego łatwego dostępu.
Zatem możesz nie mieć grama litości do tych ciuchów, bo przecież niczego tak naprawdę nie wyrzucasz! Nie ma potrzeby zastanawiania się, czy chce Ci się ten ciuch sprzedawać, kiedy go ostatnio założyłaś lub ile razy miałaś go na sobie. Możesz być najsurowszym jurorem świata.
Nie wahaj się i rób tak, jak mówi Ci całe ciało (a jestem pewna, że mówi, gdy zakładasz lub dotykasz konkretnej rzeczy).
Jeśli nie jesteś przekonana do tego, które z tych ciuchów są ulubionymi, bo np. w kółko nosisz parę rzeczy, ale wcale nie czujesz się w nich dobrze, tylko robisz to np. z lenistwa, to mam konkretną propozycję dla Ciebie. Być może przemówi do Ciebie sposób Marie Kondo, o którym przeczytasz w tym wpisie. Autorka Magii Sprzątania proponuje, by przy selekcji kierować się uczuciem, które wyzwala w nas dany przedmiot, gdy chwytamy go w dłonie (Czy wywołuje u mnie radość?).
Polecam spróbować, ja w ten sposób pozbyłam się kilku rzeczy, z którymi od lat jakoś nie umiałam się rozstać. Co roku podczas selekcji lądowały na kupkę pt. „Nie wiem, zastanowię się” i ostatecznie wracały do szafy. W kółko. Były o tyle problematyczne, że… wszystko było z nimi okej. Mało tego! Zbierały komplementy, ich kolor był idealnie dopasowany do mojego typu urody, podkreślał moje oczy, krój był w sam raz, a ja… nie znosiłam (i nie nosiłam) ich. Z jakiegoś powodu strasznie niechętnie po nie sięgałam. Mimo że były super. Ale jeszcze bardziej super było pozbycie się ich.
Średnio to lubię, ale nie opłaca mi się sprzedawać, a oddać szkoda – wylot.
Zostawiasz tylko te ubrania, w których nic Cię nie uciska, nie musisz mieć wciągniętego brzucha, by dobrze w nich wyglądać. Te, w których zawsze czujesz się ładnie, do których nie musisz się mocno malować, w których nie czujesz się czasem grubo czy pokracznie, które nie podwijają się przy chodzeniu. W których cieszysz się, że ktoś Cię zobaczy, a nie które przebierasz przed wyjściem do śmietnika. I nie twierdzę, że mają to być jakieś spektakularne ciuchy, broń Boże. Chyba każda z nas ma jakieś chociaż jedne spodnie czy sweter, w których czuje się wspaniale i mogłaby świat zdobywać. Ja, kiedy w pewnym stopniu poczułam, że już takich nie mam, zrozumiałam, że pora na dietę, bo to nie kwestia ciuchów 😉
I co dalej?
Mam chodzić tylko w jednych dżinsach w kółko? No tak. Gwarantuję Ci, że będziesz czuć się sto razy lepiej, będąc zawsze w ulubionych spodniach, niż zmieniając je, bo wypada, bo nie powinno się chodzić ciągle w tym samym. Zresztą, kto powiedział, że tak ma być już zawsze? Luzik. Przecież w razie czego, po prostu wygrzebiesz tamte worki i wyciągniesz to, czego Ci brakuje. Ale spraw, żeby dostanie się do nich nie było zbyt łatwe 😉
Ale w jakim celu to robić? Przecież w ten sposób dalej składujemy ubrania?
Ten sposób pozwoli Ci całkowicie pozbyć się oporów w kwestii selekcji ubrań. Zrobisz to z łatwością, mając świadomość, że nie podejmujesz żadnych wielkich decyzji. Bo w istocie ich nie podejmujesz, ale czujesz kompletnie co innego, gdy rozstajesz się z ubraniami.
Przetestujesz, jak Ci się żyje, gdy każdego dnia wkładasz ulubione ubrania, każdego dnia czujesz się ładnie i nigdy nie masz problemu z tym, co na siebie włożyć. Prawdopodobnie Twoja codzienność wskoczy na kompletnie inny level. I nie będziesz chciała wracać do poprzedniej, w której 3 dni w tygodniu czujesz się nijako, niekomfortowo, może nieładnie, a w pozostałe z frustracją przymierzasz kolejny komplet i w pośpiechu wychodzisz z domu niezadowolona.
A jeżeli ani razu nie będzie Ci brakować konkretnych schowanych ubrań, ba, połowy nawet nie będziesz w stanie sobie przypomnieć (Co ja tam właściwie schowałam?)… to masz jasną odpowiedź na to, co dalej z nimi zrobić.
Jasne, że nie musisz się odnaleźć w minimalizmie ubraniowym pt. 1 para spodni i dwie koszulki. Jeśli tych ulubionych ubrań było naprawdę mało (choć może okaże się w praniu, że całkiem wystarczająco?), to poczujesz potrzebę większego wyboru. Ale nawet testowe dwa tygodnie pokażą Ci, czego tak naprawdę potrzebujesz, które kroje sprawiają, że czujesz się pięknie. I kolejne zakupy (oby za sprzedaż tamtych ciuchów z wora) będą totalnie udane!