Metoda czarnej listy, czyli jak świadomie kompletować szafę

Jeszcze dwa lata temu z mojej szafy wylewały się ubrania, a ja nigdy nie miałam co na siebie włożyć. Nie (z)nosiłam większości tych rzeczy, a ubieranie się przed wyjściem kojarzyło mi się wyłącznie z frustracją. Stale wydawałam pieniądze na nowe ciuchy, które nic nie zmieniały. Moja szafa dalej funkcjonowała tak samo beznadziejnie. Wtedy w moje życie wkroczył minimalizm, w imię którego postanowiłam zostawić sobie tylko te ubrania, które naprawdę lubię nosić. Okazało się, że w takim wypadku będę miała w co się ubrać przez – uwaga – całe 3 dni.

To oznaczało, że prędzej czy później przyjdzie pora na zakupy. Wiedziałam, że muszę podejść do tego zadania maksymalnie strategicznie, bo w innym wypadku znowu skończę z ubraniami, które kochać będę tylko w sklepie… i całe przedsięwzięcie okaże się bez sensu. Nie mogłam znów popełnić tych samych błędów, które niegdyś wypełniły moją szafę po brzegi.

Wtedy wpadłam na pomysł stworzenia czarnej listy – metody zakupowej, która okazała się dla mnie przełomowa. Wspominałam o niej już we wpisie o zakupach online, a dziś poświęcam jej cały tekst, bo odmieniła moją szafę na dobre – i wierzę, że odmieni także Twoją.

 minimalizm-w-szafie

Bez analizy nie ma wniosków

 

Samo pozbycie się niechcianych ubrań nie zbliża nas do przemyślanej garderoby. To przyszłe zakupy zadecydują, czy idziemy w dobrym kierunku, innym od tego przyjętego przez lata. Jeśli nie wyciągniemy żadnych konkretnych wniosków z poprzednich poczynań, niemal na bank wkrótce popełnimy te same błędy i wrócimy do punktu wyjścia. 

Konkretna analiza tego, co łączyło nasze nieudane zakupy – a przez nieudane rozumiem takie, których owoce skończyły z tyłu szafy, nielubiane lub nienoszone – pozwala raz na zawsze je wyeliminować.

 

 

Dlaczego jeden szary sweter kochasz, a drugi – też szary – wylądował z tyłu szafy i nigdy go nie zakładasz? Jeśli się nad tym nie zastanowisz, kupisz kolejne swetry, z których znowu część będzie super, a reszta do dupy. Analiza drobnych podobieństw i różnic pozwoli Ci uniknąć takich błędów i kompletnie nie zwracać uwagi na rzeczy, które będą przejawiały dyskwalifikujące cechy, znajdujące się na Twojej czarnej liście.

Odkąd wprowadziłam ten patent u siebie, nagle każde kolejne zakupy zaczęły mieć sens. Moja szafa zmieniła się w świetnie funkcjonujący mechanizm, a dobieranie stroju stało się przyjemnością. Mój styl poszybował w tym kierunku, w którym chciałam się znaleźć od lat.

Zanim stworzyłam swoją czarną listę, ciągle kręciłam się w kółko – od momentu pierwszej czarnej listy idę tylko naprzód!

 


Jak stworzyć czarną listę?

 

Stań przed szafą i wyjmij ubrania, których nie nosisz albo które zakładasz z niechęcią, z braku laku. Przywołaj z pamięci też te, których już zdążyłaś się pozbyć. Zapisz jak najwięcej takich przykładów, które przyjdą Ci do głowy.

Gotowe? Teraz znajdź punkty wspólne tych ubrań. Jakie cechy łączą Twoje zakupowe wpadki? Co sprawia, że nie lubisz tych spodni, a tamte nosisz chętnie? Postaraj się znaleźć jak najwięcej konkretów.

Może wydawać Ci się, że po prostu danych rzeczy jakoś nie polubiłaś, ale gwarantuję Ci, że jest ku temu powód. Może konkretny materiał? Trochę za niski stan? Obniżona linia ramion, która deformuje sylwetkę? Zbyt krótki krój? Pudełkowy fason? Za ciepły odcień? Kolorowy nadruk?

Nie chodzi o rzeczy, które nigdy Ci się nie podobały. Chodzi o takie, które chętnie wrzucasz do koszyka, ale po czasie niechętnie zakładasz.

Gotowe?

To teraz nigdy nie pozwól sobie na zakup ubrania, którego cecha znalazła się na tej liście. Za żadne skarby. Mimo że piękne, mimo że wygląda na modelce cuuudownie, mimo że „może tym razem mi to będzie odpowiadać”. Nie. Po prostu z tą listą nie dyskutuj!

Tyle. I tylko tyle.

Spróbuj. Za pół roku nie poznasz swojej szafy i będziesz uwielbiać to, co w niej masz.

 

 

Moja czarna lista

 

Jeśli chodzi o moją czarną listę, znajdują się na niej takie punkty: 

  1. Obniżona linia ramion – bardzo podoba mi się na modelkach, chętnie zamawiałam takie bluzy, kurtki, koszulki. Nigdy nie czułam się w nich dobrze – obniżony szew masakruje mi sylwetkę, bo mam szerokie ramiona o prostej linii.
  2. Szerokie ramiączka – coś, co jest dla mnie wskazane w każdym poradniku. Szerokie ramiona = szerokie ramiączka. A ja ich nie cierpię! W każdej sukience, topie lub bluzce z takimi ramiączkami czuję się topornie.
  3. Białe lub bardzo jasne spodnie – często mnie zachwycają, nieraz lądowały w mojej szafie i nigdy ich nie zakładałam. Są zbyt wymagające i boję się w nich nawet siąść w autobusie.
  4. Niski stan – to niewygodne, niepraktyczne i zwykle nieładne. Często przymykałam na to oko, gdy coś mi się podobało. 
  5. Złote detale – okucia, metalowe elementy, guziki w ubraniach i akcesoriach. Wszędzie stawiam na srebro, nie cierpię mieszania tych kolorów, więc nawet złoty zamek w torebce ją dla mnie dyskwalifikuje.
  6. Płaskie mokasyny lub baleriny – czyli takie bez chociaż 2 cm obcasa. Zawsze mi się rozczłapują i wyglądają fatalnie po paru założeniach, nawet te skórzane.
  7. Sukienki bez talii – wszystkie t-shirtowe, w stylu baby doll albo ala duża bluza. Bardzo mi się podobają, ale kompletnie mi nie służą i czuję się (i wyglądam) w nich źle.
  8. Wielkie płaszcze oversize – podobnie jak z sukienkami. Szalenie podobają mi się u innych, ale u mnie zawsze okazywały się wtopami. To kompletnie nie jest trend na moją sylwetkę, nad czym ubolewam. Nosiłam takie płaszcze przez całe studia i nigdy więcej nie chcę tego robić, bo czułam się wtedy ze sobą fatalnie.
  9. Jasne kurtki zimowe – zachowanie ich w stałej czystości jest niemal niemożliwe w polskich warunkach – przynajmniej dla mnie. 
  10. Duże nadruki – czy to na koszulkach, czy bluzach. Chętnie kupowałam takie ciuchy, a później niemal nigdy ich nie nosiłam albo robiłam to z niechęcią. Fajne nadruki bardzo mnie kuszą, ale wiem, że zawsze chętniej założę gładki ciuch, a ten z nadrukiem szybko stanie się piżamą lub ciuchem po domu. 
  11. Infantylne motywy – Bambi czy Dumbo urzekają mnie na t-shirtach, ale wiem, że nie czułabym się dobrze z nimi poza domem. Urocze bajkowe postaci kompletnie nie kojarzą mi się z czymś stylowym.
  12. Bardzo ciepłe swetry – kiedyś na zimę kupowałam najgrubsze swetry, jakie mogłam znaleźć. Było to szalenie niepraktyczne – bo czy to na uczelni, czy w pracy – i tak musiałam je zdjąć, bo było mi za gorąco. Mam dwa takie w szafie i nie potrzebuję więcej, bo okazja do ich założenia na cały dzień trafia się bardzo rzadko. 
  13. Buty z imitacji zamszu – błyskawicznie się przecierają i wyglądają na znoszone. W moim przypadku to kasa w błoto.
  14. Kurtki jeansowe – te dopasowane mi się nie podobają, a w oversizowych wyglądam bardzo źle (obniżona linia ramion). Miałam wiele podejść, zawsze nieudanych.
  15. Przetarcia, dziury, postrzępienia – często kupowałam tak stylizowane ciuchy, a później żałowałam, że nie były „czyste”. W liceum uwielbiałam takie ubrania i chyba po prostu mi się opatrzyły. 

 

 

Moja lista raczej tylko będzie się powiększać, więc pewnie ją z czasem zaktualizuję 🙂 A Wy macie coś na kształt anty-wish listy? A może nigdy nie analizowałyście swoich zakupów pod tym kątem? Standardowo czekam na Wasze historie w komentarzach! 

 

Świadomych zakupów i miłych świąt,

 

blog-minimalizm-2020

 

 

 

 

Moje podsumowanie 2020 roku

Pod koniec 2019 zapisałam sobie w zeszycie kilka celów. Spełniłam prawie wszystkie – ten szalony, trudny rok okazał…

teksty, które mogą ci się spodobać