Rozwijaj się przy okazji, czyli banalne nawyki

naywki-blog-minimalizm

Poznając siłę nawyku w kwestii zmieniania życia, często rzucamy się na ogromne rewolucje. Chcemy nagle trenować 5 razy w tygodniu, 3 godziny dziennie czytać mądre książki, a każdego ranka biegać. Nawyki tak odmienne od naszego dotychczasowego życia są zarąbiście trudne do wdrożenia i zwykle odpuszczamy je, zanim naprawdę wejdą  nam w … no właśnie, w nawyk.

A to te najmniejsze z najmniejszych, odruchowe czynności, mogą na maksa popchnąć nasze życie do przodu. Osobiście najbardziej lubię właśnie te nawyki, które mogę wpleść w życie bez niemal żadnego wysiłku – te, które wymagają tylko minimum dyscypliny, by szybko na dobre zamieszkać w mojej codzienności.

Oto 5 moich ulubionych nawykowych maluchów, które pozwalają mi z dnia na dzień być ciut lepszą wersją siebie – tak po prostu, przy okazji 😉

 


Koniecznie przeczytaj pierwszą część tekstu: 5 nawyków, które odmienią Twoje życie


 

1. Kiedy od dobrych kilku minut szukam w necie czegoś do obejrzenia lub poczytania…

A kompletnie nic nie przypada mi do gustu – chwytam za książkę.

Nawet 5 minut czytania książki jest lepsze, niż bezmyślne przeglądanie przez ten czas Internetu. Jeszcze niedawno potrafiłam godzinę spędzić na szukaniu w necie treści, którą akurat bym chciała się uraczyć. Mózg zlasowany do granic – ani to odpoczynek, ani rozrywka.

 

2. Jeśli robię coś niewymagającego intelektualnego wysiłku…

W tle słucham czegoś rozwijającego. Np. inspirujących podcastów czy wykładów na YT. Innym razem puszczam sobie coś po angielsku, żeby podszkolić język.

Gdy np. przeglądam sklepy internetowe, szukając płaszcza na zimę (dlaczego nie polecam robić tego na Zalando, przeczytacie w tym wpisie), robię manicure czy coś podobnego, w tle zawsze leci coś, co ma szansę poszerzyć moje horyzonty.

W ten sposób nie mam wrażenia, że marnuję czas, nawet jeśli dana czynność jest miałka czy gdzieś tam mam ją za skrajnie nieambitną.

Nie dotyczy to z kolei wykonywania obowiązków, których nie lubię robić – je staram się umilić sobie jakąś czysto rozrywkową treścią. Czyli np. prasuję zawsze przy akompaniamencie jakichś łatwych, przyjemnych filmów czy zabawnych podcastów.

 

3. Jeśli coś mi siedzi na wątrobie, ale nie wiem co…

To siadam do dziennika i piszę bez zastanowienia to, co przyjdzie mi pod pióro.

Za każdym razem w efekcie albo się trochę uspokoję, albo uświadomię sobie ów zgryz i rozpracuję problem na części pierwsze – co też ostatecznie mnie uspokoi. Pisanie ekspresywne bardzo pozwala siebie poznać. Często bazgrzę, nie trzymam się linii w zeszycie i nie czytam tego, co napisałam. To kompletnie inna para kaloszy niż pisanie sobie „mądrych” przemyśleń, po stokroć redagowanych.

 

4. Jeśli czuję się spięta…

zmuszam się do ruchu. Jakiegokolwiek – choćby paru minut gimnastyki, rozciągania czy szybszego spaceru.

Na co dzień dużo siedzę, jestem domatorem i w dodatku mam pracę skrajnie siedzącą, ale zawsze – choćby się waliło i paliło – porozciągam się porządnie, co godzinę rozprostuję kości i przejdę się choćby w kółko po biurze/domu. Nie wymagam od siebie treningów i nie nakładam presji konkretnej liczby ćwiczeń.  Czasem parę razy w tygodniu pobiegam, a czasem wcale. I to też jest git.

Odkąd zrozumiałam istotę aktywności fizycznej, nie pozwalam sobie na całkowicie bierne dni. Wiem, że chwilowa przyjemność z lenistwa jest tylko pozorna.

Zawsze czuję się lepiej po tym, jak się poruszam. Zawsze. I na tej myśli się skupiam, jeśli bardzo mi się nie chce. Bo jeśli też z natury jesteście raczej mniej niż bardziej aktywni, wiecie, że czasem trudno nawet zmusić się do minimalnego ruchu.

Zastane mięśnie po całym dniu siedzenia nie zachęcają do aktywności. A im mniej się ruszamy, tym mniej chce nam się to zmieniać. I koło się zamyka, a my czujemy się coraz gorzej. Naprawdę warto wyrobić sobie nawyk pt. czuję się średnio fizycznie – ćwiczę. I czuję się lepiej.

 

5. Przed snem zawsze…

łapię za książkę, choćbym miała przeczytać pół strony.

O tym wspominałam już w pierwszej części tekstu. Ale sądzę, że warto wszem i wobec o tym małym nawyku dudnić. Większość z nas jest podłączona do telefonu 24/h i jest to dla nas norma, że ciągle świeci nam coś przed oczami. Jednak wieczory wskakują na kompletnie inny level, kiedy zmuszamy się do odłożenia telefonu na to chociaż pół godziny przed snem.

Ja niezmiennie, każdego wieczoru jestem sobie za to wdzięczna. Lektura pozwala mi się wyciszyć. Książkę odkładam, gdy w naturalny sposób zmorzy mnie senność – z telefonem jest to dużo trudniejsze, jasny ekran wciąga nas na maksa i nie chce wypuścić. Siła nawyku sięgania po książkę przed snem jest naprawdę potężna – po paru miesiącach praktyki nie wyobrażam sobie już inaczej kończyć dzień.


Posłuchaj mojego podcastu:

minimalizm-mity-blog

5 popularnych mitów na temat minimalizmu

Wiadomo – co minimalista, to opinia. Nie zamierzam wypowiadać się za wszystkich ludzi, którzy czują się minimalistami. Chcę…

teksty, które mogą ci się spodobać